Tadeusz Cwen
CZTERY OPOWIADANIA
1. D z i a d e k W o j c i e c h i P i k u ś
2. W s p o m n i e n i a o W o j c i e c h u K i l a r z e
3. S p o w i e d ż Ś w i ę t a u K s i ę d z a S t u g l i k a
4. Ż y d z i w B u s k u
Gliwice Grudzień 2014 roku
- 2 -
1. Dziadek Wojciech i Pikuś
Mojego dziadka Wojcecha pamiętam jak w polu lub w obejściu , pracując odmawiał pacierze , a jeszcze przy tym rozmawiał z ludżmi .
"Zdrowaś Mario, łaski....”, a co tam Wojciechu, czy będzie jutro pogoda?, a chyba do jutra się przetrze, "Pan z Tobą, błogosławionaś", a kartofle to kiedy Wojciechu będziecie kopać?, a Staszek mówił, że od przyszłego tygodnia, niech jeszcze rosną i znowu "Ty między niewiastami i błogosławionaśty". Dziadek nigdy nie tracił rytmu odmawianego pacierza, miał to jakoś zakodowane. Ja często lubiłem być koło dziadka, bawiłem się spokojnie i wiedziałem, że dziadek ma zawsze na mnie baczenie.
Od czasu do czasu dziadek dostawał od ojca parę groszy i wtedy wysyłał mnie do sklepu po papierosy. Zwykle kupowałem dziadkowi 2-3 papierosy "Sporty" lub "Egipskie'' i bibułki "Solali". Dziadek te papierosy rozgniatał, mieszał z tańszym tytoniem i robił skręty, które wychodziły taniej i starczały na dłużej.. Dziadek zawsze wiedział jak wytłumaczyć przed matką moje rozdarte portki, tak żebym nie oberwał i że nie należy iść do Pikusia jak żre, bo wtedy może ugryźć każdego, a w sprawie pogody to nawet mój tata radził się dziadka.
Ten tani tytoń to dziadek trzymał w robionym własnoręcznie specjalnym kapciuchu , robionym z pęcherza wiepszowego . Każde świniobicie oznaczało dla dziadka nowy kapciuch na machorkę . W czasie świniobicia , które odbywało się zazwyczaj raz do roku , najmowany rzeżnik dawał dziadkowi opróżniony i wstępnie oczyszczony pęcherz , który następnie dziadek trzymał przez kilka dni w soli
Następnie dziadek czyścił ten kapciuch usuwając z niego całą tkankę miękką otrzymując w ten sposób biały czyściutki mieszek , podobny do dzisiejszych woreczków plastikowych , tyle tylko , że o wiele mocniejszy i wytrzymalszy .
Dziadek obszywał krawędż tego mieszka lamówką przez którą przewlekał tasiemkę lub cienki sznurek . Po zrobieniu skręta dziadek brał w zęby koniec tasiemki , sciągał kapciuch w dół , a potem okręcał koniec kapciucha parę razy tasiemką i chował go za pazuchą .
Ten kapciuch nie zawsze był pełny i wtedy dziadek , niby od niechcenia
zostawiał go w widocznym miejscu w kuchni .
- 3 -
Wtedy matka ostro replikowała '' zabieraj to śmierdzące świństwo '' z mieszkania , a ojciec domyślając się o co chodzi dawał dziadkowi parę groszy na tytoń, a ten wysyłał mnie w te pędy do sklepu . Zwykle kupowałem dziadkowi 100 gr. paczkę machorki i 2-3 papierosy , które dziadek mieszał z machorką
Szczególnie znienawidzonym człowiekiem na Niemieckim Boku był sołtys Puczyński , który wysługiwał się sowieckiemu , a potem niemieckiemu okupantowi . Ten Puczyński stale przychodził do ojca z jakimiś rozporządzeniami i poleceniami . Nie lubił go dziadek , a szczególnie nasz pies Pikuś , który wyczuwał go na odległość i jak Puczyński zjawiał się na podwórku to pies dostawał wścieklizny i nie mogli go uspokoić ani dziadek ani tata .
Puczyński miał pretensję , że pies nie jest na łańcuchu - pies jest na łańcuchu , twierdził ojciec tylko , że on w odróżnieniu od ciebie potrafi się z niego uwolnić , replikował tata , sugerując służalczość Puczyńskiego wobec Sowietów , a potem Niemców .
Trzeba było widzieć z jakim zadowoleniem ojciec , a zwłaszcza dziadek patrzyli jak Pikuś przepędza Puczyńskiego z obejścia .
Jednak ojciec musiał być jednak śmierdząco uprzejmy dla sołtysa , bo od niego bardzo dużo zależało i mógł on dużo spraw załatwić we władzach .
Smutny był koniec sołtysa Puczyńskiego , uwięziony w lipcu 1944 roku , po wkroczeniu Sowietów do Buska , powiesił się w areszcie na własnych kalesonach .
Swoje wyrko to dziadek miał w kącie w kuchni i często lubił sobie pokimać z rana , kiedy żle się czuł albo nie miał nic do roboty .Na to tylko czekał nasz stary pies Pikuś i wypatrywał jak tylko mama wyniosła się z domu , natychmiast wpadał do dziadka z wizytą . Skomlał przy tym tak długo aż dziadek go nie pogłaskał , wtedy kładł się przy wyrku dziadka , co oznaczało , że czas wstawać . Dziadek zwykle po nałożeniu portek , robił w asyście Pikusia obchód obejścia , a potem wracał myć się i śniadać .
Gorzej jak Pikusia u dziadka przydybała mama , zawsze kończyło się to awanturą .
Ludzie mówili że u " Cwenichy " znowu awantura . Bo nazwisko mojej mamy wymawiano w takiej ukrainsko - podobnej formie - - Cwenicha , jak i zresztą innych też :
- Kupiec - Kupczycha ,
- Czuczman - Czuczmanicha ,
- 4 -
- German - Germanicha ,
- Serba - Serbicha ,
- Herba - Herbicha itd .
Nie była to foma obraźliwa, tak poprostu mówiono i juz i dotyczyło to raczej kobiet starszych i starych , nie paniętam żeby tak mówiono o mojej siostrze lub cioci .
Ogólnie wiadomym było , że mama z dziadkiem mają na pienku , bo mama na wszystko i wszystkich krzyczała , tak po kobiecemu , dopiero jak ojciec był w domu było cicho i wiadomo kto tu rządzi .
Sęk w tym , że w czasie wizyty Pikusia w kuchni pies wlókł za sobą zabrudzony łańcuch i po jego wizycie podłoga w kuchni zmieniała kolor na brązowy . Kiedy mama przydybała Pikusia u dziadka , to pies natychmiast czmychał pod wyrko dziadka z pod którego wystawał tylko psi nos i nieszczęsny łańcuch .
Wtedy mama chwytała jedną ręką za łańcuch , a drugą lała biedne psisko ścierką albo czym popadło ile wlezie, wtedy ze swojego wyrka wyskakiwał dziadek w obronie biednej psiny i wtedy obrywali zazwyczaj po równemu i pies i dziadek .Wtedy ja wyrywałem z domu , a wpadał ojciec i godził to całe towarzystwo , a Pikuś główny winowajca zajścia zmykał do swojej budy , gdzie był nietykalny .
Po takiej awanturze zazwyczaj stawało na tym , że dziadek miał umyć podłogę w kuchni , problem jednak był taki , że po umyciu dziadka podłoga była brudniejsza niż przed myciem .Na to mama już nic nie mówiła , tylko przykrywała podłogę jakimiś papierzyskami , żeby się nie roznosiło .
W czasie całej awantury Pikuś siedział cicho w budzie , ani nosa nie wystawiał i czekał aż wszystko ucichnie .
Wszystko uspakajało się w niedzielę , kiedy wszyscy przygotowywali się do kościoła mama była zadowolona , że ma w domu swego Staszka / ojca /, który w domu przebywał od święta , dziadek mógł smrodzić swoją machorką do woli ,a Pikuś uganiał się po podwórku za wróblami jak zawsze
Zazwyczaj Pikuś czaił się w swojej budzie , mając pod wzrokowym obstrzałem całe podwórko , a każde pojawienie się jakiegoś zabłąkanego kundla , albo portek Puczyńskiego spotykało się z natychmiastową interwencją tego pieska , po tym znowu
chował się do swojej budy i dopiero mama z pełną miską wywabiała go z jego
- 5 -
kryjówki . Waleczność i bohaterstwo tego psiaka okazała się w czasie II Wojny Św. kiedy całe miasto zostalo napakowane niemieckim wojskiem , również na nasze podwórko zwaliło się dużo wojska , samochodów , motocykli , różnego radzaju broni . Pikuś początkowo wściekał się , ujadał , ale wkrótce widocznie sam doszedł do wnioku , że sam tej wojny z Wermachtem nie wygra , wlazł do budy i tylko warczał złowieszczo jak jakiś niemiaszek się za bardzo zbliżył do jego budy . Gorzej było ze mną , bo mnie zawsze bardzo podobało się wojsko , a jako 8 letni malec nie bardzo odróżniałem wojsko rosyjskie , wojsko niemieckie , dla mnie to było " wsio rawno " . Tyle samochodów, motocykli i inne cuda , wszędzie łaziłem , dotykałem , aż jeden niemiaszek zwrócił mojej mamie uwagę żeby pilnowała malca . Pamiętam jak matka mu odpaliła / znała nieco po niemiecku jeszcze z czasów austriackich / " p r z e c i e s z t o j e s t j e g o p o d w ó r k o ", Niemiec na to diktum zbaraniał i zrobił minę , jakby go ktoś walną w gały. Pewnie pokumał , że pół Europy to może już zdobył , ale mojego podwórka to jeszcze nie . Po pewnym czasie podwórko opustoszało , bo w tym czasie Niemcy szybko parli na wschód, a na naszym podwórku życie potoczyło się jak zawsze
|
 |
|
Rok 2014 , Busk , domostwo rodzinne Cwenów / autora /,
w głębi zagracone obecnie " podwórko " i ledwie widoczna studnia .
- 6 -
Po lewej stara chałupa , w której mieszkaliśmy do 1939 roku , po tym ojciec kupił od Żyda dom / po prawej / w którym mieszliśmy aż do naszego wyjazdu , w maju 1944 roku , na zachód . W pierwszej połowie 1944 roku Galicję opuściło około 2 mil. Polaków , w tym około 1500 mieszkańców Buska .
Po pewnym czasie Pikuś zaniemógł , rzadko wyłaził z budy , łaził powoli , nawet pełna miska go nie cieszyła . Ostatnim wyczynem tego stworzenia było przepędzenie z podwórka jakiegoś zabłąkanego kundla , po czym wracał na chwiejnych łapach i nie mógł trafić do własnej budy .
W następnym dniu Pikuś zdechł , a dziadek w tajemnicy przed dziećmi pogrzebał tego psinę, gdzieś za obejściem , tak żeby dzieci nie widziały tego smutnego obrządku. Po tym przez dłuższy czas posmutniało opustoszałe podwórko i buda sprawiały wrażenie jakby zabrakło kogoś bliskiego .
Wkrótce po tym , miejsce Pikusia zajął czarny kudłaty Dżok , na pałąkowatych łapach . Był to jednak pies domowy , który stale wylegiwał się w mieszkaniu i wcale go nie obchodziło ani podwórko ani opuszczona buda Pikusia , czasem wychodził na spacer na podwórko , a po zmasowanym ataku wróbli czmychał do domu
Po naszym wyjeżdzie z Buska w 1944 roku, pies ten był naszym wiernym towarzyszem niedoli w czasie naszej tułaczki po Małopolsce
Wiosną 1941 roku zmarł mój dziadek Wojciech
Według ówczesnego zwyczaju zmarły leżał na katafalku , urządzonym na środku pokoju . Po obu stronach dziadka stały lichtarze ze świecami , a u wezgłowia gromnica , którą zapalano od czasu do czasu . Przez cały dzień przychodzili ludzie , odwiedzali dziadka ostatni raz przyjaciele , znajomi , sąsiedzi .
Siadali dookoła na ustawionych pod ścianami krzesłach i ławach , rozmawiali półgłosem , snuli wspomnienia o dziadku , o dawnych czasach , przeplatane odmawianiem pacierza , religijnymi pieśniami i skandowaniem litanii
Nikt nie rozpaczał i nie płakał , przy przysłoniętych oknach w pokoju panowała zaduma i powaga , wszyscy chcieli być z dziadkiem jak najdłużej .
Nazajutrz odbył się pogrzeb dziadka , celebrowany przez księdza Adamiuka.
W tym czasie ksiądz Adamiuk był przystojnym , kruczowłosym młodzieńcem , posiwiał potem , miał z czego .
- 7 -
Po śmierci dziadka przez kilka miesięcy nosiłem czarną opaskę na rękawie , z czasem wszyscy przyzwyczaili się do tego , ja także . Dziś ten piękny zwyczaj uczczenia bliskich zmarłych zupełnie został zapomniany , a szkoda bo wszystko teraz jest jakieś zwyczajne , nijakie
2. Wspomnienie o Wojciechu Kilarze
Pochodzę z małego miasteczka na Kresach - Busk k/Lwowa , gdzie przeżyłem 11 lat dzieciństwa . Z Buska wyjechaliśmy wraz z falą emigracji , w maju 1944 roku .
W dzieciństwie miałem ciocię Anielę – młodszą siostrę mojego ojca Stanisława , która mieszkała we Lwowie jako domownik w rodzinie Kilarów , przy ulicy Sapiehy 89 , w pobliżu dworca głównego . Moja ciocia bardzo lubiła dzieci swojego brata , a szczególnie mnie , jakoż że byłem najmłodszy w rodzeństwie . Ciocia często , przeważnie raz na miesiąc przyjeżdżała ze Lwowa do Buska, przywoziła nam różne przeważnie słodkie rzeczy i opowiadała co się dzieje w rodzinie Kilarów . Opowiadała , że przez ścianę mieszka z niejakim Wojtusiem naszym rówieśnikiem , który cały czas bębni na pianinie , aż uszy puchną i chyba kiedyś będzie wielkim wirtuozem , bo mimo dziecięcego wieku wygrywa jakieś własne kompozycje .
Rodzina Kilarów była bardzo liczna , składała się z dwóch zamężnych sióstr, matki Wojciecha i jej siostry Ireny, która sympatyzowała z moją ciocią . Ciocia opowiadała bardzo dużo o rodzinie Kilarów , ale ja na to nie zwracałem wówczas uwagi i nie wiele z tego pamiętam .
W czasie okupacji sowieckiej w 1941 roku , jakiemuś z NKWD podobało się mieszkanie Kilarów , dlatego część rodziny Kilarów , tą ze strony Ireny wywieźli na Sybir , a na jej miejsce wprowadzili się Rosjanie . Ciocia opowiadała dużo zabawnych rzeczy o tej rosyjskiej rodzinie , a mianowicie : razu pewnego ta Rosjanka kupiła kotlety / nie wiadomo jakim na owe czasy cudem , pewnie była jakaś godowszczyna TOWARZYSZA Stalina /, pobiła , posoliła i przygotowała do smażenia na stole i gdzieś na chwilę wyszła , potem wraca patrzy a tu kotletów na stole nie ma , za to z boku siedzi duży pies Kilarów , zadowolony i smacznie się oblizuje . Ciocia śmiała się , że durna Rosjanka cały dzień biegała ze ścierką za biednym psiną i wrzeszczała " za czem katlety pajeł – za czem katlety pajeł "
Z tego okresu mrocznej okupacji sowieckiej pochodzi słynny skecz Tońcia i Szczepcia w żargonie lwowskim :
- Szczepciu ............. dzie idzisz Tońciu ?
- Tońciu ............. ta du sklepu
- Szczepciu ............. a na cu tobi tyn nocnik
- Tońciu .............. ta biery nocnik , bu gó...nu dostany
- 8 -
Lepiej zrozumieją ten skecz ci co wiedzą lub pamiętają , że wówczas sklepy świeciły pustkami i nic nie można była w nich kupić.
Później moja ciocia wyszła za mąż za nijakiego Staszka Nowaka z Poznania .Ten Staszek Nowak wraz z Wojciechem Kilarem przyjechali raz do Buska , było to jesienią 1943 albo wiosną 1944 roku , Pamiętam że we trójkę wybraliśmy się na Podzamcze , przy czy ja niosłem taką banieczkę , w której zwykle nosiliśmy mleko , ale tym razem mieliśmy przynieść piwo z browaru . Wtedy Wojciech był przystojnym mieszczuchem – pamiętam do dziś czarne nowiutkie oficerki bardzo modne wówczas , ze skóry jucht – boks / w których przed wojną chodzili tylko oficerowie wojska polskiego /, rajtki , granatowa marynarka i biała koszula z rozpiętym po lwowsku kołnierzykiem / zauważyłem , że po lwowsku Pan Wojciech nigdy nie nosił krawata Zapamiętałem również , że Wojciech / mógł mieć wówczas 12 - 13 lat / miał jasne bardzo rzadkie włosy , z wyraźną tendencją do łysienia . Do dzisiaj nie wiedziałem dlaczego oni mnie wzięli do noszenia tej bańki z piwem / potrzebny byłem tym dwóm mieszczuchom jak dziura w moście /, a dopiero teraz wygłówkowałem , bo Nowak niósł jakąś teczkę , czy torbę skórzaną , a ja taskałem tą około 2 litrową bańkę , a Wojciech nie niósł niczego . Obecnie dochodzę do wniosku i domyślam się że już wtedy Wojciech jako pianista chronił swoje ręce i dbał o dłonie . Czyli można śmiało powiedzieć , że ja jako 11 letni knydel robiłem u Wojciecha Kilara jako " nosilszczyk "
Po zakończeniu wojny moja ciocia Aniela Nowak z d.Cwen , w 1946 roku zmarła w Poznaniu , nie wytrzymała trudów okupacji i tułaczki
Myśmy zamieszkali na przedmieściu Rzeszowa i tutaj nas odnalazła Irena Kilar , ciocia Wojciecha Kilara . Okazało się że wróciła z Sybiru i Kilarowie przenieśli się do Rzeszowa i podjęły pracę w nowo otwartym po wojnie teatrze im. Siemaszkowej . O ile wiem Pani Irena pracowała w kasie , natomiast matka Wojciecha występowała na scenie . Byliśmy z całą klasą w tym teatrze na sztuce Balladyna , w której matka Wojciecha grała rolę matki obu sióstr . O ile wiem Kilarowie mieszkali w Rzeszowie krótko i następnie przenieśli się do Krakowa .
- 9 -
Wojciech Kilar /1932 - 2013 /, Polski pianista, kompozyto muzyki poważnej i filmowej
- 10 -
3 . Spowiedż Święta u Księdza Stuglika
Latem , na początku czerwca 1941 roku zdarzył się pewien przykry zgrzyt w moim dziecięcym życiu , miałem wtedy 8 lat i zielono w głowie .
Na łąkach pomiędzy kościołem , a Wolanami odbywały się ćwiczenia sowieckiego wojska i ja oczywiście tam byłem , jak wszędzie gdzie tylko pojawiło się wojsko .
Żołnierze odpoczywali po zajęciach , leżąc lub siedząc na łące.
Był to czas propagandy i ateizacji społeczeństwa przez Sowietów , którzy robili wszystko aby zniechęcić ludzi do wszystkiego co polskie i katolickie .
W ten pogodny i słoneczny dzień od strony Wolan na wydeptanej w tym miejscu ścieżce pojawiła się , lekko przygarbiona postać księdza Stuglika , jak zawsze z brewiarzem w ręce i z pogodnym uśmiechem na twarzy . Szedł jak zwykle do swojego kościoła . Żołnierze musieli często schodzić z tej ścieżki na której siedzieli lub leżeli i robić księdzu miejsce , a ksiądz Stuglik szedł odważnie przed siebie , z uprzejmym słowem '' razryszytie '' / przepraszam / .
Wtedy jeden z żołnierzy , widocznie jakiś '' politruk '', podając mi jabłko powiedział '' strzel go tym w głowę '' . Odpowiedziałem temu żołnierzowi , '' przecież to jest nasz ksiądz , z naszego kościoła '' .pamiętam do dziś , jak ręka z jabłkiem tego sołdata zawisła w powietrzu i jego zdumienie , na moje zdecydowane słowa i wybałuszona gęba , na takie słowa dziecka
Ksiądz Stuglik tego na szczęście nie widział , bo było to daleko od ścieżki . Po kilku tygodniach przystępowałem do spowiedzi Świętej właśnie u księdza Stuglika Pamiętam , że była to moja pierwsza spowiedż po I Komunii Św . i wtedy , pamiętając o nauce , że należy mówić wszystko , nic nie zatajając , opowiedziałem dokładnie księdzu to wydarzenie , z żołnierzami na Wolanach , nie wymieniając jednak , o którego księdza chodziło.
Wtedy ksiądz Stuglik wysłuchał mnie dokładnie , a następnie zapytał '' a co ty tam robiłeś '' , odpowiedziałem -'' nic '' , a '' po co ty tam byłeś '' , zapytał ksiądz , odpowie- działem w naiwny sposób , bo tam było dużo żołnierzy z karabinami – '' no to co '', zapytał znowu ksiądz , ale ja nie umiałem wtedy na to pytanie księdzu odpowiedzieć . Pamiętam do dziś słowa księdza Stuglika wypowiedziane przed
- `11 -
rozgrzeszeniem '' n i e w o l n o c i b y w a ć w t a k i c h m i e j c a c h , b o b e d z i e s z t a k i j a k o n i >>